Moje życie
Rodzicielstwo
O rozterkach macierzyńskich słów kilka.
16.3.13
Mąż mój musi ostatnio znosić moje koszmarne wahania nastroju. Chociaż w sumie ciężko nazwać to wahaniami, przechodzę chyba jakiś kryzys 7-go miesiąca ciąży, czy coś. Zakładam, że spowodowane jest to w dużej mierze faktem, że przeforsowałam swój organizm, przez co ostatni tydzień spędziłam na leżąco/siedząco, a przez kilka dni to nawet kuchni nie odwiedziłam, żeby po schodach nie chodzić. Więc poziom frustracji wzrósł niemiłosiernie.
Bez względu na wszystko mam w cholerę ambicji. I to chyba też trochę mnie zabija, kiedy nie mogę nic zrobić, a robota i rzeczy do ogarnięcia tylko się mnożą i mnożą. Nie lubię być też nieprzygotowana, jestem z tych osób, które narzucają sobie dużo obowiązków, szybkie tempo pracy i wolą mieć coś przygotowane wcześniej, niż na ostatnią chwilę (chociaż wiele z moich projektów niestety kończy jako te "na wczoraj" i zajeżdżam się, żeby je zrobić).
Sytuacja z tego tygodnia (uwiązanie do łóżka i przymusowe odpoczywanie) zmusiła mnie do zastanowienia się, co by było gdyby (nienawidzę takiego myślenia o rzeczach, no ale zdarzyło mi się, no...) Filipko pojawił się na świecie wcześniej, niż wszyscy zakładaliśmy. Nie ukrywajmy, przecież zdarzają się sytuacje, że dzieci rodzą się w 6, 7, 8 miesiącu ciąży. Więc jak tylko sobie o tym pomyślałam o mało nie dostałam ataku serca związanego z tym, że jestem na ten fakt totalnie nieprzygotowana. Podczytuję inne, blogowe ciężarówki, rozmawiam z koleżankami, które również są w ciąży i okazuje się, że nawet te, które mają terminy na później niż ja, są lepiej ogarnięte.
Wciąż mam masę wątpliwości. Nie wiem, czy chcę żyć w świecie jednorazowych pieluch, czy wielorazowych. Czy inwestować w chustę do noszenia dziecka, czy pozostać tylko na wózku. Nie wiem, gdzie chcę rodzić. Jestem w totalnym proszku z przygotowaniami, o czym już wspominałam. Ogrom rzeczy, których do tej pory nie ogarnęłam frustruje mnie do tego stopnia, że wkurza mnie nawet stoicki spokój mojego Męża (udaje mi się nawet ostatnio wyprowadzić go z równowagi, a to znaczy, że moja nerwowość wylewa się już litrami po naszym domu, bo na ogół jest to niełatwe).
Ech, no dobra.
Ponarzekałam sobie, gdzieś musiałam, ale już kończę. Biorę się w garść i idę zamawiać na allegro to, czego wciąż nie mam (czyli wszystko?!).
Ogarnij się, Żelikowska, ogarnij!
PS. Dla tych, którzy nie wiedzą co zrobić z faktem zamykania Google Reader i jak ogarnąć swój blogowy świat subskrybowanych blogów postaram się przygotować post o alternatywach dla Czytnika i sposobach, jak uporządkować linki. Jutro lub pojutrze powinien się pojawić.