Dlaczego warto rozmawiać z dzieckiem

Rodzicielstwo to dla mnie sztuka podążania za intuicją. Nie przeczytałam zbyt wielu książek o rodzicielstwie. W zasadzie chyba jedyną, w ...


Rodzicielstwo to dla mnie sztuka podążania za intuicją. Nie przeczytałam zbyt wielu książek o rodzicielstwie. W zasadzie chyba jedyną, w całości przeczytaną przeze mnie książką w tej tematyce jest "W Paryżu dzieci nie grymaszą". Próbowałam przebrnąć przez "Język niemowląt" Tracy Hogg, wciąż stoją na półce książki o pedagogice Montessori, zaczęłam czytać nawet "Odkrycie dziecka", ale kiepsko mi wchodzi, tak więc cały czas poruszam się w swoim rodzicielskim życiu jak w dżungli (nigdy nie wiem, z której strony zaatakuje mnie jakaś mała małpka). Stawiam na intuicję, słuchanie siebie i słuchanie swojego dziecka, a to chyba wychodzi nam całkiem na dobre.

Kiedy byłam młodsza dużo rozmawiałam ze swoją mamą. Nie pamiętam z czyjej inicjatywy, ale pamiętam, że buzia mi się nie zamykała. Najgorzej było wieczorami, bo byłam nakręcona jak katarynka. Moja mama, mimo że ciężko zawsze pracowała i wcześnie wstawała, starała się poświęcić mi jak najwięcej uwagi. To procentowało, kiedy byłam nastolatką wiedziałam, że zawsze mogę się do niej zwrócić. Nigdy nie naciskała na mnie i zawsze poświęcała swoją uwagę, kiedy potrzebowałam.



Dzisiaj, kiedy sama jestem mamą, widzę że rozmowa może zdziałać cuda. Don Filipko, zapewne po mnie, jest gadułą do granic możliwości i potrafi cały dzień mówić (o ile w tym czasie nie je, bo jedzenie to jego druga ulubiona aktywność). Rozmawiamy więc o wszystkim: o chodniku, karmniku dla ptaków i o pani sąsiadce, no i o każdym krzaku i choince, które stoją przy naszej drodze ze żłobka, o kocie i o autach, i o samolotach, chmurach i deszczu. O wszystkim.
Siadamy na pierwszym schodku przed żłobkiem, kiedy go odbieram i słucham, jak opowiada swoim nie do końca zrozumiałym językiem o tym, co robił i co jadł (wspominałam już, że jedzenie to jedna z ulubionych aktywności?).
Rozmawiamy też wieczorami o całym dniu, o jego zachowaniu, o moim, o wydarzeniach z całego dnia, o wszystkim po kolei. Ja analizuję, tłumaczę, opowiadam, pytam co go złościło, co smuciło, a co cieszyło.

I widzę jak te wszystkie poświęcone minuty skutkują. Jak moje dziecko, które do tej pory wrzeszczało jak obdzierane ze skóry podczas kąpieli kładzie się w wodzie oparte o moje ramię, odchyla głowę i pozwala spłukać włosy bez płaczu i bez krzyku, za to z błogą miną. Ile mnie to kosztowało? Szczegółowe wyjaśnianie jak będzie działała nowa metoda kąpielowa, gdzie będzie płynąć woda i dlaczego uda się ominąć oczy i uszy. Setki słów dzień po dniu, kąpiel po kąpieli.
Widzę, że moje dziecko, mimo początkowych niechęci połyka sześć łyżeczek syropu z cebuli pod rząd, łyka witaminy i sam przychodzi zgłosić potrzebę odciągnięcia kataru, mimo że tego nie lubi.
Nie wyobrażam sobie aplikacji leków na siłę, bez komentarza z mojej strony, wrzucania dziecku tabletek do gardła czy wiązania go do zakropienia nosa czy oczu. Czasami musiałam czekać aż moje dziecko powie sto razy "nie", żeby za sto pierwszym otworzyć usta i połknąć na przykład antybiotyk. Ale opłacało się.

Wciąż walczymy z jego złością, z biciem i rzucaniem się na ziemię. Czuję, że musimy to wszystko jeszcze tysiąc razy przegadać, przeanalizować i wytłumaczyć sobie w miłości. Bo widzę, że to skutkuje. Że moja złość, nerwy i mój krzyk tylko pogarszają sytuację, nasilają jego nerwy i włączają autoagresję na poziomie zatrważająco wysokim, podczas gdy spokojna. pełna troski i miłości rozmowa zmienia jego nastawienie do rzeczywistości.

I chcę wierzyć, że za dziesięć, piętnaście, czy czterdzieści lat mój syn będzie w stanie poradzić sobie z życiem, ze sobą, z problemami. Wierzę, że będzie z tych, którzy będą próbowali zrozumieć zamiast osądzać innych.
I że nadal będziemy rozmawiać. Może już nie pierwszym schodku przed żłobkiem, ale wciąż równie intensywnie i o wszystkim.




Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze