Trzy bułgarskie noce. O cudach, wolności i ogniu.

Kiedy miesiąc temu otrzymaliśmy z moim Mężem zaproszenie do Bułgarii serce mi zamarło. Bo jak to tak, wyjechać i dzieci zostawić? Czasu na d...

Kiedy miesiąc temu otrzymaliśmy z moim Mężem zaproszenie do Bułgarii serce mi zamarło. Bo jak to tak, wyjechać i dzieci zostawić? Czasu na decyzję mieliśmy wybitnie mało, niecałe 24 godziny. Szybkie telefony, wielka burza mózgów. Przez kolejne trzy tygodnie plułam sobie w brodę, że się zgodziłam. Że przecież z dziećmi powinnam siedzieć, że miał być trzymiesięczny urlop, że przecież Antka ledwo dwa miesiące skończy, a Filipko nadal w stresie z powodu życiowych zmian. Co drugi dzień miałam ochotę zrezygnować z wyjazdu, ale wytrwałam. I nie żałuję.
Przewrotnie trochę w tytule te bułgarskie noce, bo wiadomo przecież, że jako rasowi rodzice padaliśmy jak kawki kiedy tylko przyłożyliśmy głowy do poduszki ;)




Jesteśmy pastorami w kościele chrześcijańskim, poza tym mój Mąż pracuje zawodowo, ja jako freelancer. Nasze życie jest pełne pracy, spotkań, wyjazdów, konferencji itp. Można powiedzieć, że cała nasza doba jest wypełniona pracą i służbą. Każdy tydzień wypełniony jest po brzegi, a bywają miesiące, w których coraz częściej wiele wydarzeń się pokrywa i albo z czegoś rezygnujemy, albo się dzielimy wydarzeniami. Czasem jeżdżę ja, częściej Kamil.
I tak oto doszliśmy do momentu, kiedy dosłownie z nieba spadła nam okazja wspólnego wyjazdu. Pierwszy raz bez dzieci dłużej niż jeden dzień. Wiecie, to niesamowicie ekscytujące!

Na wakacjach, takich z prawdziwego zdarzenia, byłam ostatnio jakieś... siedem, osiem lat temu. Wyjazd do Plovdiv w Bułgarii był jednocześnie wyjazdem służbowym i wypoczynkowym, chociaż w sumie bardziej wypoczynkowym, bo mimo że pojechaliśmy na Fire Conference jako część zespołu Christ for All Nations, żadnych obowiązków poza "bawcie się dobrze" nie mieliśmy.
Odpoczywaliśmy więc, spacerowaliśmy i obżeraliśmy się warzywami. Wspominałam już na facebooku, że bułgarskie pomidory są obłędne, ale obłędne są tam w zasadzie wszystkie warzywa i owoce! I biały ser! A ponoć to i tak był słaby okres na warzywa, najlepsze będą za kilka miesięcy. Smak pomidorów, ogórków, papryki, bakłażanów czy oliwek wbijał w fotel. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy mieli tam zamieszkać to jedlibyśmy głównie sałatki.









Bułgaria poza tym dla mnie to bardzo paradoksalny kraj. Miejscami kojarzy mi się z Polską dwadzieścia lat temu. Brzydota i zniszczenie mieszają się z nowoczesnością. Normalnym widokiem są niewykończone budynki, puste place budowy i to na przykład w środku pięknego osiedla. Albo między wieżowcami. McDonalds jak z wczesnych lat 90'. Jednocześnie designerskie centra meblowe stoją między starymi halami produkcyjnymi, albo hala sportowa koło ziejącego pustką wieżowca.

W życiu też nie chciałabym być kierowcą w tym kraju. Wszyscy trąbią, zatrzymują się gdzie chcą, skręcają kiedy chcą, mijają się kiedy chcą. I chyba jeszcze nie odkryli, że światła do skrętu mogą mieć osobną kolejkę niż światła do jazdy prosto. Tam nawet jak masz zielone to jakbyś miał czasem czerwone. Normą jest też zatrzymywanie się na środku skrzyżowań. Zgroza!

Ale nawet te opustoszałe czy sypiące się budynki nie są w stanie zepsuć wizerunku Bułgarii, bo góry, które wyłaniają się na każdym kroku rekompensują wszystko! Na prawdę wszystko! Śmiało mogę stwierdzić, że zakochałam się w Bałkanach i bardzo chętnie je będę odwiedzać. Dla tych widoków, dla tego ciepła (27 stopni!), dla tych gór i lasów, i dla tych pomidorów!

Po lewej nowoczesna hala sportowa, po prawej nowe, eleganckie osiedle (serio, 15 metrów obok hali!), a po środku porzucony wieżowiec. 



Bez względu jednak na widoki, jedzenie i wspaniałą pogodę, naszym głównym celem była Fire Conference - konferencja chrześcijańska organizowana przez organizację Christ for all Nations we współpracy z lokalnymi kościołami. Jej celem jest rozpalenie wewnętrznego ognia, nieugaszonej pasji do życia z Bogiem. Bo wciąż są na świecie ludzie, którzy chcą takiego życia i jest ich nawet coraz więcej! Wiem, że Polsce, w dobie kryzysu wartości i braku zaufania do kościoła (zwłaszcza kościoła powszechnego po ostatnich okołoaborcyjnych zawirowaniach) jeszcze tego nie widać wyraźnie, ale mówię Wam, to się dzieje!


Wielkim przywilejem dla nas był ten wyjazd, możliwość poznania światowych ewangelistów i oglądania, jak ludzie są uzdrawiani, uwalniani od rzeczy, które ich zniewalały, m.in. nałogów, depresji.

Mojemu chrześcijaństwu bliżej jest do tego, o czym jest napisane w biblijnych Dziejach Apostolskich, niż religii jaką przedstawia dzisiejszy świat. Wielu ludzi wie o tym, że Jezus uzdrawiał, wypędzał demony, uwalniał ludzi od cierpienia. Mam jednak wrażenie, że brak nam świadomości, że nakazał robić to swoim uczniom i każdym kolejnym. Zapominamy, że Piotr i Jan uzdrowili na przykład niepełnosprawnego mężczyznę żebrzącego pod świątynią. Chorzy układali się na ulicach, żeby którykolwiek z apostołów chociaż przeszedł koło nich, żeby mieli szansę na uzdrowienie.

Te same rzeczy dzieją się dzisiaj. Ludzie wstają z wózków, wyrzucają kule, ślepe oczy zaczynają widzieć, a głuche uszy słyszeć. Nowotwory znikają bez śladu. Bezpłodne kobiety rodzą dzieci. Nie dalej jak dwa lata temu, podczas Festiwalu Życia w Katowicach, mężczyzna poczuł jakby ktoś mu poskładał złamaną rękę, zrzucił gips i odzyskał pełną sprawność, mimo skomplikowanego złamania.







To były dla nas na prawdę błogosławione dni. Mimo że w Bułgarii spędziliśmy stricte dwa dni, dwa pozostałe minęły nam w podróżach, odpoczęłam i naładowałam akumulatory. Zasoby cierpliwości uzupełniłam, a rodzicielską miłość spotęgowałam. Przeżyliśmy wszyscy te cztery dni bez siebie. Obyło się bez ofiar. No, może moja mama trochę bardziej siwa dzięki Antce, a dziadek niewyspany przez spanie w Filipkowym łóżku. Ale żyjemy wszyscy. I trzeba nam tego było, żeby docenić siebie nawzajem, na nowo.

Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze