Tak bardzo nieidealna...

Bywają dni słodkie jak landrynka, bywają też dni, w których przeważają chmury burzowe i grzmi co kilka minut. Czasami mam wrażenie, że ...


Bywają dni słodkie jak landrynka, bywają też dni, w których przeważają chmury burzowe i grzmi co kilka minut. Czasami mam wrażenie, że macierzyństwo to wojna, podczas której przychodzi mi ciągle walczyć ze światem zewnętrznym, z wszystkimi teoriami na temat wychowania, z ciociami-dobrymi-radami, z dziadkami karmiącymi czekoladą na kilogramy i z wszelkimi ruchami: proszczepionkowymi i antyszczepionkowymi, proklapsowymi i antyklapsowymi, proczapeczkowymi i antyczapeczkowymi, i całą masą innych, które powiedzą mi jak mam wychowywać swoje dziecko. A ja sama nie wiem do końca, instynkt do mnie krzyczy w wielu kwestiach, ale milczy też w wielu tematach. 

Bycie mamą (mamą, mamusią, nie żadną matką, bo matka to takie okropne słowo...) to najtrudniejsze doświadczenie mojego życia i jednocześnie najpiękniejsze. Edyta Zając napisała na swoim fanpage'u dwa dni temu, że w swojej córce znalazła to COŚ, czego szukała całe życie. Ja to COŚ znalazłam dawno temu, nie miałam już poczucia braku, czy pustki do wypełnienia, ale dopiero mój Syn przewrócił moje życie do góry nogami i nauczył mnie życia na nowo. 



Dwadzieścia cztery godziny na dobę jestem, kocham, dbam, troszczę się i czuwam. Często przytulam, dużo całuję i powtarzam "kocham cię" tysiąc razy dziennie. Zdarza się, że krzyczę, wychodzę z pokoju, każę mu odejść, uspokoić się albo nie reaguję. Nie jestem idealna i bywa nerwowo, wymiękam. Na przykład dziś. Bo jak długo można znosić bicie i kopanie? Albo rzucanie rzeczami, które się nawiną pod ręce, albo rzucanie się na podłogę i uderzanie głową? Sama mam ochotę rzucić się na podłogę i walnąć czołem o panele.
Macierzyństwo to taki ciągły rollercoaster. Śmiejemy się, żeby za chwilę żołądek mieć w gardle. Niezatrzymywalnie, bez szansy na odpoczynek, złapanie oddechu. Nie można wziąć L4, nie można wziąć urlopu. A nawet jeśli jakimś cudem uda się wyjechać, bez dziecka, samotnie, próbować się zrelaksować to i tak nie wyrwie się z serca tęsknoty, ani troski o niego. 

I kiedy mam już ochotę usiąść i płakać w poduszkę do wieczora, bo rzeczywistość przerasta moją drobną osobę, kiedy mam ochotę zapaść się pod ziemię i nie wychodzić stamtąd przez tydzień, muszę złapać za samochodzić/puzzle/książkę i grać dalej w tę grę, a dynamit w mojej głowie znika. Nie ma szans z tym pocieszająco-przepraszającym spojrzeniem Małego Człowieka, który dobrze wie, że tego wszystkiego nie wolno. Wie, że nie wolno bić głową o podłogę. Przychodzi mi wyjaśnić w swoim dwulatkowym języku, że to rozumie. Wie, że nie wolno bić ani niszczyć zabawek. Uśmiecha się delikatnie, całuje w policzek albo szepcze do ucha. Trwamy tak w tej utopijnej chwili przez minutę, może dwie. 
A potem rollercoaster rusza dalej...



Patrzę na te wszystkie internetowe mamy. Patrzę jak podróżują z dziećmi, jak jedzą, jak pozują do zdjęć i czytają książki, chodzą na spacery, pikniki, rowery. Widzę te uśmiechy, tą lekkość i radość w spojrzeniu. Wyobrażam sobie jak od rana cały dom świergocze miłością i wtedy czuję się najpotworniejszą matką świata. Kajam się przed sobą, wytykam sobie wszystkie błędy, wzdycham i kręcę głową. 

A potem sobie myślę, że między tymi wszystkimi zdjęciami, słowami i uśmiechami w internecie one są takie same jak ja. Szlochają w poduszki, liczą do stu i zaciskają zęby, żeby potem zamknąć te złe emocje w czarnym pudełku, wyrzucić i zacząć celebrować te wszystkie chwile radości. Bo przecież my, mamy, nie będziemy celebrować rozpaczy. 
Po każdej burzy wychodzi słońce. 
Po każdej nocy nastaje dzień.

Tego się trzymam.

Chciałabym znać wszystkie odpowiedzi. Chciałabym poznać metodę idealną na wychowanie. Chciałabym znaleźć rozwiązanie na wszystkie jego złości, smutki i rozpacze. 
A tymczasem pozostaje mi kochać. Maksymalnie. Mimo wszystko. 
I jego i siebie. 
Bo żadne z nas nigdy nie będzie idealne. Nigdy nie spełnimy wszystkich oczekiwań. 
Więc pozostaje nam miłość.

Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze