Kiedy jest najlepszy czas na dziecko?

Raczej stronię od krytykowania, wytykania błędów i komentowania kontrowersyjnych akcji w życiu, polityce, czy w internecie, ale kampani...



Raczej stronię od krytykowania, wytykania błędów i komentowania kontrowersyjnych akcji w życiu, polityce, czy w internecie, ale kampania "Nie odkładaj macierzyństwa na potem" zmierziła mnie całkowicie. I wiem, że nie tylko mnie, bo nastąpiło pospolite ruszenie, a Fundacja Mamy i Taty zdecydowanie tą kampanią włożyła kij w mrowisko.


Naprawdę daleko mi do oceniania decyzji innych osób. Nie każdy chce być rodzicem, nie każdy chce mieć dziecko tuż po studiach albo przed nimi. Myślę też, że nie każdy powinien być rodzicem, przynajmniej dopóki się nie ogarnie właściwie. Jestem w stanie zrozumieć wszystkie te kobiety, które odkładają decyzję o zajściu w ciążę na później, ponieważ sama byłam w tej grupie i zanim test nie wykazał dwóch kresek nie śpieszyło mi się do rodzicielstwa (chociaż, nie ukrywajmy, wybitnie się przed nim nie zabezpieczałam ^^). Dzisiaj nie narzekam, ale z perspektywy czasu trochę żałuję, że pewnych życiowych kwestii nie rozwiązałam trochę inaczej.

Wróćmy do najlepszego czasu na macierzyństwo.
Chciałabym, żeby była na to jakaś złota rada, ale ile kobiet tyle opcji. Problem polega na tym, że o ile psychologicznie każda z nas w różnym czasie jest gotowa na zostanie mamą, o tyle biologicznie jesteśmy zaprojektowane tak, że najlepszy czas jest przed trzydziestką. Nie znaczy to oczywiście, że z trójką z przodu już się nie da, bo da się i z czwórką z przodu (a Sara od Abrahama to i z setką na karku dała radę). Nie bez powodu jednak po trzydziestce zleca się więcej badań kobietom w ciąży, a NFZ refunduje prenatalne badania, ponieważ ryzyko pojawienia się problemów jest większe.
Niestety ani Fundacja, ani politycy (bo zakładam, że im też zależy na zwiększeniu demografii) nie biorą pod uwagę przyczyn, z jakich kobiety decydują się na późniejsze macierzyństwo (lub nie decydują się wcale). Zamiast tego wolą namawiać nas do rodzenia dzieci nie oferując nic w zamian.



Czy naprawdę jesteśmy takimi koszmarnymi egoistkami, że wolimy karierę, Paryż i wielką chałupę zamiast bycia mamą?
Moim zdaniem dopóki polityka rodzinna w naszym kraju się nie zmieni nie będziemy rodzić więcej dzieci i żadne Karty Dużych Rodzin, ani dodatkowe becikowe tego nie zmienią.
Bez względu na to, czy urodzimy dziecko mając dwadzieścia lat czy mając lat czterdzieści nasze matczyne realia są bardzo podobne. Chociaż mając lat czterdzieści prawdopodobnie nasi rodzice są już na emeryturze, więc to prawdopodobnie plus.

Jako, że jesteśmy normalnym małżeństwem nasze dziecko jest na końcu łańcucha żłobkowo - przedszkolnego. Nasłuchałam się historii o tym, jak rodziny musiały kombinować, bo ich dzieci nie dostały się do żłobka, bo przecież nie każdego stać na prywatną placówkę, często dwa-trzy razy droższą od publicznej. Nie dalej jak cztery lata temu moja samotnie wychowująca syna sąsiadka miała problem, ponieważ chciała iść do pracy, ale nie miała z kim zostawiać dziecka, a do przedszkola syna nie przyjmowano, bo ona nie miała pracy.Logika. Była w trudnej sytuacji finansowej i prywatne przedszkole nie było w jej zasięgu. Z kolei dwa dni temu znajoma opowiadała mi, że jej siostra zapisała dwójkę dzieci do przedszkola, ale tylko jedno się dostało.
Poza tym w moim mieście (sto trzydzieści tysięcy mieszkańców) są dwa (D W A) publiczne żłobki. Maksymalnie dziesięć procent dzieci w mieście ma szanse na miejsce w placówkach.
Jak więc mamy rodzić dzieci, skoro musimy pracować, ale nie ma komu opiekować się naszymi potomkami? Dzisiejsi dziadkowie pracują do późnej starości, więc choćby chcieli nie są w stanie do pomagać nam w nieskończoność. Patrząc choćby na nasz przykład: wszyscy dziadkowie Don Filipa pracują. Moja mama może iść na emeryturę za piętnaście lat. Don F. będzie wtedy prawie pełnoletni.

Inna sprawa to praca. Jak wiele z nas pracuje na umowę-zlecenie lub umowę o dzieło? Jak wiele z nas nie ma szans na macierzyński ani wychowawczy? I jak wiele z nas boi się, że pracodawca z nas zrezygnuje, bo przecież utrata pracownika na rok lub dwa w ogóle mu się nie opłaca? Czy nie boimy się, że po urodzeniu dziecka ciężko będzie nam znaleźć pracę, jeśli jej nie miałyśmy? Kilka lat wycięte z CV przecież nie wygląda ładnie, a jak urodzimy dziecko tuż po studiach albo w trakcie to już w ogóle jesteśmy lenie śmierdzące, co nic nie robią i nie mają doświadczenia żadnego.

Wsparcie finansowe?
Mamy becikowe, da radę za nie kupić łóżeczko, pieluchy i kilka ciuszków. Są oczywiście dodatkowe formy wsparcia. Kiedy urodził się Don F. nie byłam na żadnym etacie, wcześniej pracowałam na 1/4 etatu w sieciówce i w roku poprzedzającym urodzenie dziecka zarobiliśmy z moim Mężem o 94 złote za dużo. Nikogo nie obchodziło, że kiedy zostałam mamą pracy nie miałam.

Pomoc po porodzie?
Nikogo nie interesuje czy masz depresję poporodową, czy sobie radzisz i czy nie masz ochoty iść się utopić w Przemszy. W szpitalu nikt ci nie powie dobrego słowa, jesteś kolejną rodzącą, którą trzeba szybko obsłużyć i odprawić.

A jeśli już chcemy rodzić dzieci, ale kiepsko nam się wiedzie, finansowo stoimy słabo, ale akurat płodność jest naszą silną stroną to Państwo postanawia ukrócić ten proceder i dzieci pozabierać.
Tak więc zmuszanie nas do rodzenia dzieci to czysta hipokryzja kiedy nic się w zamian nie oferuje. I nie mówię tu o dodatkowych trzech zasiłkach i pięciu becikowych, bo wiem, że z tego skorzystałyby głównie rodziny patologiczne, które biznes z rodzenia by urządziły, ale o realnych, dobrych warunkach do wychowywania naszych dzieci i nie zajeżdżania się przy okazji żeby zarobić pieniądze na utrzymanie rodziny.

Zamiast zabierać się za zmienianie naszych rodzicielskich decyzji proponowałabym zabrać się za zmiany w systemie naszego kraju. Proponuję zacząć patrzeć na nas, obywateli jak na ludzi z emocjami, potrzebami, obawami i marzeniami, a nie jak na statystyki zysków i strat.
I naprawdę nie chcę winić za wszystko polityki, systemu, państwa i co tam jeszcze można winić, bo wiem, że wiele się da, że są państwa, w których jest tysiąckroć gorzej niż w Polsce i że to my jesteśmy odpowiedzialni za nasze życie, ale to problem masowy i masowe obawy całej masy ludzi, którzy nie chcą być rodzicami za wcześnie, a także tych, którzy rodzicami już są, bez względu na to czy mają lat dwadzieścia, czy czterdzieści.

A odpowiadając na pytanie tytułowe: NIE MA NAJLEPSZEGO CZASU NA DZIECKO. Zawsze czegoś będzie nam za mało - jak nie poczucia bezpieczeństwa to partnera jak nie pieniędzy to jajeczek.


PS. Wiecie, że ta kampania tak naprawdę dotyczy zażywania hormonalnych środków antykoncepcyjnych i problemów z zajściem w ciążę będących tego efektem? A jej celem jest (cytuję) "osadzić antykoncepcję hormonalną w kontekście w jakim rzadko pojawia się w dyskursie publicznym. Nie jako źródło wolności, ale jako narzędzie opresji wobec pragnienia bycia mamą"

Jeżeli kariera, Paryż i zbudowanie wielkiego domu jest synonimem zjadania tabletek antykoncepcyjnych to już wiem czemu nie zrobiłam szalonej kariery, nie byłam w Paryżu i nie zbudowałam wielkiej chałupy.,,

PS2. Na moim fanpage'u wywiązała się dyskusja w związku z tym tematem połączonym z artykułem Newsweeka o idealnych sfrustrowanych matkach, więc jeśli macie ochotę to chodźcie :)


Dopóki polityka rodzinna w tym kraju i społeczny nacisk na matki się nie zmieni będą powstawać takie głupie kampanie jak...


PS3. Inne, ciekawe spojrzenia na sprawę znajdziecie:
• u Mike&Mary
• na WstawTytuł
• na Wysokich Obcasach
• u Porady Herbaty
• i jeszcze Tygodnik Powszechny
• i jeszcze z innej perspektywy u Kocham Kozy 


Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze