Tu i teraz

Kiedy jeszcze byłam w ciąży miałam plan, że po urodzeniu córki pójdę na trzy miesiące urlopu. Takiego mentalnego, wiecie. Plan był pros...


Kiedy jeszcze byłam w ciąży miałam plan, że po urodzeniu córki pójdę na trzy miesiące urlopu. Takiego mentalnego, wiecie. Plan był prosty: nie robić żadnych list z zadaniami, nie stresować się praniem, sprzątaniem czy gotowaniem, nie brać sobie żadnych dodatkowych projektów na głowę ani nie zajmować się organizacją żadnych dodatkowych rzeczy w swoim kościele. Miałam się skupić tylko na rodzinie i wycisnąć z tych trzech miesięcy jak najwięcej. Zwłaszcza, że sporo podwójnych mam wspominało mi, że trzy pierwsze miesiące są najcięższe i ukierunkowane na przystosowanie się do nowych warunków życia.

W zasadzie ten plan urodził się w mojej głowie na długo przed zajściem w drugą ciążę. Nie bardzo rozumiałam dlaczego, ani po co miałabym się wyciąć z wielu aspektów życia przez te trzy miesiące. Zwłaszcza, że po urodzeniu F. rzuciłam się w wir wydarzeń i wielu zmian, które przynosiło życie. Wydawało mi się, że to może jakaś moja fanaberia. Zaczynam jednak rozumieć. Po sześciu tygodniach od urodzenia córki zaczynam dostrzegać o co w tym wszystkim chodzi. Mimo że wróciłam do niektórych aktywności staram się być tu i teraz, nie "za chwilę". Strasznie to trudne, lawirowanie pomiędzy histeriami mojego prawie trzylatka i kolkami niemowlaka przyprawia mnie o stres, nerwy i siwe włosy. Nie wiem do końca jak to ogarnąć. Często czuję usuwający się spod nóg grunt i zbierające się hektolitry łez, ale staram się. I zaczynam rozumieć, że tak na prawdę ten urlop jest mi niesamowicie potrzebny. Ba!, przydałby się nawet w bardziej radykalnej opcji - najlepiej całkiem offline, pozbawiony zbędnych obowiązków i nadmiaru zajęć. Ukierunkowany w dwustu procentach na rodzinie, na sobie, na dzieciach i niczym więcej. 

Próbuję się nie śpieszyć. Tak, żeby móc miarowo, spacerem iść powoli do żłobka z F. Różnie bywa, czasem pędzimy, złościmy się, a czasem stoimy dwadzieścia minut przy drodze i oglądamy przejeżdżające auta. Próbuję łapać uśmiechy małej A. Raz nieśmiałe, a raz "pełną gębą". Przytulam ją i staram się nie myśleć o tym, co za chwilę. O obiedzie, sprzątaniu, praniu, o telefonie, projekcie, wypełnianiu papierków. "Tu i teraz" powtarzam sobie, "jestem tu i teraz". Już nie chcę wybiegać w przyszłość i przegapiać teraźniejszość. Zrozumiałam nareszcie, ze potrzebuję wyhamować, zatrzymać się i po prostu być. Przez ostatnie lata ciągle pędziłam, parłam do przodu ile się da, ciągle chciałam czegoś więcej albo czegoś innego. Ciągle chciałam być już gdzieś indziej niż byłam. I teraz pojęłam w końcu, że najwyższa pora stanąć i przełączyć swój tryb życia na inny. Na "slow". 
Nie wiem, czy się starzeję, zmieniam, czy mądrzeję, ale czuję, że obrałam dobry kierunek. Nareszcie.

Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze