Boisz się mieć dziecko? Ja też!

Urodzenie dziecka nie było moim marzeniem. Było dla mnie jakąś odległą oczywistością, że dzieci mieć będę, jednak nie chciałam, żeby było t...

Urodzenie dziecka nie było moim marzeniem. Było dla mnie jakąś odległą oczywistością, że dzieci mieć będę, jednak nie chciałam, żeby było to zbyt szybko. Wiadomo, tłumaczyłam się zawsze młodością, brakiem odpowiednich warunków finansowych, brakiem instynktu macierzyńskiego, chęciami na wykorzystanie młodości. 


Bałam się. 


Bałam się, że coś mi umknie, że będę musiała z wielu rzeczy zrezygnować, być odpowiedzialna za małego człowieka, za jego wychowanie i bezpieczeństwo, za jego życie. Bałam się, że macierzyństwo to koniec wolności, że moje małżeństwo na tym ucierpi, że ucierpią moje przyjaźnie, moje plany i marzenia. Bałam się, że będę ofiarą własnego dziecka i że nie będę w stanie go pokochać. 
Pojawienie się dwóch kresek na teście ciążowym wcale nie rozwiązało sprawy. Wcale nie pokochałam wtedy swojego dziecka, ani nie skakałam z radości. Płakałam cicho w środku, że muszę dorosnąć bardziej, niż bym chciała. Oczywiście wraz z postępowaniem ciąży, kolejnymi badaniami usg, podczas których widziałam swojego syna i słyszałam bicie jego serca, z kolejnymi uderzeniami z wewnątrz moje czucie i myślenie się zmieniało. Dojrzewałam razem ze swoim dzieckiem. Na początku ósmego miesiąca napisałam post z aktualizacją ciążową, w którym te doświadczenia opisywałam (można go przeczytać TUTAJ). Nie spodziewałam się jednak wtedy tego, co miało nastąpić równo z urodzeniem Filipa.

Nostalgia pierwszego miesiąca.


Nie płakałam ze wzruszenia, kiedy położna położyła mi syna na klatce piersiowej. Nie śmiałam się też szaleńczo. Byłam oszołomiona - myślę, że to dobre określnie. Wciąż do mnie nie docierało, że stałam się mamą. Brałam syna w ramiona, przystawiałam do piersi, głaskałam po głowie i policzkach, ale wewnątrz mnie był całkowity chaos. Potem pojawił się baby blues, depresja poporodowa i walka z samą sobą o miłość do dziecka. Pierwszy miesiąc mojego macierzyństwa był zawieszeniem w czasoprzestrzeni. Zajmowałam się synem z automatu, choć bardzo zależało mi, żeby się w tym wszystkim spełniać. Chciałam karmić piersią i kiedy było z tym pod górkę, załamywałam się. Syn był niespokojny, płakał, a ja nie wiedziełam o co mu chodzi. Płakałam razem z nim. Kiedy wstawałam w nocy, karmiłam go, on usypiał, ale budził się kiedy odkładałam go do łóżeczka, miałam ochotę potrząsnąć nim i zacząć krzyczeć. Nie robiłam tak, ale zamiast tego ukradkiem wycierałam płynące łzy i po cichu żałowałam. 
Były też dni, które nazywałam dobrymi, a które w rzeczywistości były po prostu dniami bez płaczu. Mijały szybko i łatwo było je zburzyć, wystarczyło tylko słowo. 
Pewnie dlatego w tamtym czasie, na blogu pojawiły się tylko dwa wpisy. 


Przełom pierwszego uśmiechu.


Kiedy mój syn pierwszy raz się do mnie uśmiechnął podczas przewijania, dostałam wiatru w żagle. Moje serce stopniało. Miał wtedy trzy tygodnie, a to była najpiękniejsza chwila mojego życia. Wtedy poczułam, że jestem mamą pełną parą. Ustabilizowało się też moje karmienie piersią i mogłam dzięki temu emocjonalnie odpocząć. Patrzyłam na swoje dziecko i w końcu czułam, że jest moje. Przyszła miłość i pierwsze tygodnie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Równo z prawdziwą, matczyną miłością przyszła też cierpliwość, pogoda ducha i łagodne podejście do życia. Przestałam się potępiać i myśli w stylu "jestem złą matką" musiały ustąpić pod naporem nowego, olbrzymiego uczucia, jakie się we mnie wyzwoliło. Pokochałam swojego syna bardziej, niż mogłam to sobie kiedykolwiek wyobrazić i stałam się szczęśliwa z jego obecnością. 

Być może weźmiecie mnie za wyrodną matkę. Być może zostanę potępiona za tą dobijającą szczerość, ale taka jest prawda, że Don Filipko stał się nieodłączną częścią mnie nie od razu. W świecie, w którym matki pokazywane są albo jako super dobre, kochające i oszalałe na punkcie swoich dzieci, albo złe, wyrodne i krzywdzące, kobieta która czuje wielką pustkę jest całkowicie zagubiona i myśli, że bliżej jej do ciemnej strony macierzyństwa. Przecież powinna kochać potomka od pierwszej sekundy, a kiedy fajerwerki się nie pojawiają, zaczyna się pikowanie w dół z olbrzymią prędkością, które grozi emocjonalnym roztrzaskaniem. Najczęściej nie ma też nikogo, kto by powiedział młodej mamie, że to się zdarza, że to normalne, że przecież hormony, że wycieńczenie po porodzie i takie tam. Młody tata tego zazwyczaj nie wie, z resztą sam się musi mierzyć z nową sytuacją. 



Życie wcale nie takie przeorganizowane.


Moje życie wcale nie rozpadło się po urodzeniu Don Filipka. Moje małżeństwo też na tym nie ucierpiało. Nie zrezygnowałam z żadnych marzeń i wcale wyjątkowo nie zwolniłam tempa swojego życia. Wręcz przeciwnie! Ten mały człowiek motywuje mnie do dalszego rozwoju, do dalszej pracy i do życia pełnego wrażeń. Nie rezygnuję ze spotkań, choć teraz wyjście z domu wymaga ode mnie lepszej organizacji. Z mężem układa nam się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Mam większe plany i większe marzenia niż dotychczas i więcej zapału do ich realizacji - mój syn mnie napędza. 
I przenigdy nie wróciłabym do stanu przed zajściem w ciążę. 





Mogą Ci się spodobać:

33 komentarze

  1. Wspaniały i prawdziwy post :)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja uważam, że tak szczere wpisy jak ten Twój są bardzo potrzebne... Zarówno dla tych kobiet, które na razie nie wyobrażają sobie siebie w roli mamy, jak i dla tych, które przechodzą przez takie ciężkie chwile jak ty na początku...
    Dajesz nadzieję, że u każdego nastąpi jakiś przełom w tej kwestii...

    OdpowiedzUsuń
  3. żadko kieyd młoda mama ma fachowa pomoc przy sobie, ale najwazniejsze że dałaś radę, jesteś cudowną mamą!

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny wpis.. jakże prawdziwy.

    OdpowiedzUsuń
  5. jestes i bedziesz wspanialą mamą.ja to wiem

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś najlepszą blogerką parentingową ever :) A może byś namówiła męża na post o tym samym tytule tylko z męskiej perspektywy? Strasznie mnie ciekawi jak faceci odnajdują się w takiej sytuacji! Jak to nie to zrozumiem, ale jakby się udało.... :) Buziaki! :* K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Cat! ♥
      Myślę, że uda się go namówić, bo od jakiegoś czasu mi się odgraża, że założy bloga "Mąż Żelikowskiej" ;)Bloga pewnie nie założy, bo czasu nie ma, ale na tekst u mnie może by się pokusił ;) z resztą, połechce jego ego fakt, że propozycja wyszła "z zewnątrz" :D

      Usuń
  7. Dzięki za ten wpis. To są rzeczy, o których wiemy, ale presja rodziny i społeczeństwa i nasze wyobrażenia o byciu matką robią swoje.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cała rzeczywistość, każda jest inna, każda Mama odczuwa inaczej, w innym momencie rodzi się miłość do dziecka. I najważniejsze właśnie zacząć się cieszyć tym momentem, nie robić nic na siłę. Oczywiście presja otoczenia jest straszna. Na każdym kroku ktoś na nas patrzy i nas ocenia - taka jest niestety rzeczywistość.

    Pięknie opisałaś swój moment szczęścia. Prawdziwy i życiowy.
    Dokładnie tak jest jak piszesz
    "Ten mały człowiek motywuje mnie do dalszego rozwoju, do dalszej pracy i do życia pełnego wrażeń."

    I chociaż ja miałam zupełnie inne odczucia, bo bardzo chciałam mieć już dziecko, to nie zmienia faktu, że każda miłość rodzicielska, która się rodzi jest najpiękniejsza.

    Gratuluję tak słodkiego Don Filipka i dzielnej Mamy.

    OdpowiedzUsuń
  9. jesteś Wielka, że o tym napisałaś. przechodziłam na początku to samo co Ty, tylko że w moim przypadku trwało to o wiele, wiele dłużej... mój syn miał kolki przez bite 3 miesiące i do tego niedojrzały, wcześniaczy układ nerwowy, co oznaczało, że przez całą dobę wysłuchiwałam jego płaczu. byłam wycieńczona, załamana, nie miałam czasu go kochać. A teraz to wszystko za nami, a ja jestem bardzo szczęśliwa, że T. jest z nami. tak wiele wody w Wiśle musiało upłynąć!

    OdpowiedzUsuń
  10. Do mnie jeszcze przed porodem napisało kilka mam, żebym nie przejmowała się jeśli po prodzie przyjdzie baby blues, że nie od razu się kocha swoje dziecko, że one zaczęły po 2, 3, 4 miesiącach. Mnie to ominęło, od razu zakochałam się w Pulpecie (może dlatego, że od razu się uśmiechał, że ponoć nie płakał po wyciągnięciu z brzucha?). Ale zyskałam świadomość, że dla niektóych ta miłość potrzebuje czasu na zakwitnięcie. Myślę, że to przez trudy porodu, często przedmiotowe traktowanie przez personel szpitalu i oczekiwania, że wszystko będziemy wiedziały i umiały od razu.

    Cieszę się, że u Ciebie już przeszło i podziwiam za odwagę, że napisałaś o tym na blogu :) Obyście byli dalej tak szczęśliwi jak teraz :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziekuje Ci za ten wpis... :)

    OdpowiedzUsuń
  12. A widzisz, ja mam trochę inaczej, ja marzę o dziecku. Ma to chyba swoje jakieś tam przyczyny w moim stanie zdrowia itd. Wiem jednak zee kiedyś dziecko urodze, spełniając tym samym swoje wielkie marzenie. A że pewnie będzie ciężko i płacz i zębów zgrzytanie...trudno, w życiu trzeba przejść przez wszystko:)
    Ściskam mocniutko;**

    OdpowiedzUsuń
  13. O tak! To trochę tak jakbym czytała o sobie ;). Miałam podobnie gdy urodziła się moja najstarsza córka. Przy drugiej już od samego początku byłam spokojna i zakochana. Jak będzie przy trzeciej, która ma się pojawić za chwilę... jestem bardzo ciekawa, choć przypuszczam, że "pójdzie gładko", bo człowiek zwyczajnie oswaja się z macierzyństwem ;)

    Dziękuję Ci, że odważyłaś się o tym napisać!

    ach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie mam nadzieję, że przy kolejnym dziecku pójdzie mi łatwiej z tym zakochiwaniem się :D

      Usuń
  14. Ania Bystrzanowska21 sierpnia, 2013

    Super wpis !!!
    Nie sądzę, że ktoś po przeczytaniu Twojego postu, stwierdzi, że jesteś wyrodną matką.
    Napisałaś po prostu samą prawdę.
    Cieszę się bardzo, że jesteś już na prostej.
    Czytając Twoje posty i oglądając zdjęcia wiem, że jesteście cudowną, kochającą się rodzinką :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie każda ma odwagę napisać o tym, co ty, a takie jest życie - nie zawsze macierzyństwo wygląda od razu różowo i uważam, że tak naprawdę każda matka ma chwile bezsilności i ochotę potrząsnąć dzieckiem, krzyknąć na nie czy dać klapsa. Nie robi tego, ale myśli o tym i nie ma się czego wstydzić, bać. Najważniejsze to mieć kogoś obok, kto wspiera, wysłucha, pomoże.
    Sama jestem ciekawa jak będzie to ze mną, bo na razie to mądra jestem w teorii, ale wierzę, że pozytywne myśli pozwolą na pozytywne czyny i wydarzenia. Trzymaj się. Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  16. Najlepszy WPIS NAPRAWDE:))))

    OdpowiedzUsuń
  17. przy Tymku czułam się bardzo podobnie mimo iż był planowany, wystarany, gdy się urodził musiałam czekać na przypływ miłości...
    z Emisiem już było inaczej

    OdpowiedzUsuń
  18. dzieci mieć nie zamierzam z takich czy innych względów (czekam na standardowe głosy: młoda jesteś, jeszcze Ci się odmieni), ale strasznie mi się podoba, że ktoś mówi o tym w taki sposób - nie jakby kupa dzieciaka pachniała fiołkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. młoda jesteś, jeszcze Ci się odmieni ;) a tak serio to też jestem młoda i tak naprawdę dla każdej kobiety ten moment przychodzi (albo i nie ;) )

      Usuń
  19. To takie prawdziwe i takie... odważne. Żelikowska, szacun.

    OdpowiedzUsuń
  20. Napisałaś o tym tak pięknie, szczerze, prawdziwie, pokazując, że miłość rodzicielska nie musi przychodzić od razu, ale rodzi się stopniowo. Jesteś Cudowną Mamą.

    OdpowiedzUsuń
  21. Dziękuję za ten wpis! Zakręciły mi się łezki z oku.

    OdpowiedzUsuń
  22. Do Twojego bloga trafiłam przez krufkowa.pl i przepadłam...
    Czytałam cały wieczór i stwierdzam, że fajnie się Ciebie czyta.
    A powyższy wpis, bardzo trafnie oddaje rzeczywistość. Ciekawe jakie ja będę miała przemyślenia będąc w ciąży...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Mały to Twoja kopia, śliczny! :-)

    OdpowiedzUsuń
  24. Prawdziwy post bez słodzenia.Myślę, że większość mam (szczególnie tych które rodzą po raz pierwszy) tak ma. To jest przecież nowa istota, prawdziwy człowiek, za którego stajemy się odpowiedzialne. Sama boję się tego momentu, kiedy zostanę mamą.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  26. u mnie było podobnie, tylko że niestety ja zbyt mocno broniłam się przez przyznaniem się do depresji poporodowej. pociągnęła u mnie aż 4 miesiące. też robiłam wszystko z automatu i nie mówię, że nie kochałam Zołzy przez ten czas, bo kochałam i to bardzo, tylko jednocześnie się jej bałam. jej i jej płaczu, że nie dam rady, że nie potrafię nic zrobić dobrze przy niej no i oczywiście że jestem ZŁĄ MATKĄ. minęło, kiedy narzeczony wyjechał na miesiąc za granicę. zostałam sama i mobilizacja też przyszła. :) teraz Malutka ma prawie 8 miesięcy i leci już z górki. chociaż ostatnio też miałam kiepski moment, doszłam do małego macierzyńskiego wypalenia i myśli o byciu beznadziejną mamą wróciły. ale w takich chwilach najlepiej jest wyjść i spotkać się z kimś, kto wysłucha tych wszystkich negatywów w głowie. :)

    OdpowiedzUsuń
  27. piękny wpis, naprawdę piękny! zapisuję go w tej chwili i będę do niego wracać wielokrotnie.
    gratuluję odwagi i szczerości. ujęłaś chyba wszystko, co potrzebowałam przeczytać.
    dziękuję :)))

    OdpowiedzUsuń