Interaktywnie uzależnieni

Syndrom wicia gniazda włączył mi się już jakiś czas temu. ale ponieważ muszę się oszczędzać, nie mogę latać po domu z meblami (chociaż ...


Syndrom wicia gniazda włączył mi się już jakiś czas temu. ale ponieważ muszę się oszczędzać, nie mogę latać po domu z meblami (chociaż i tak czasami coś poprzesuwam, to silniejsze ode mnie!) to przeglądam nałogowo portale aukcyjne i Pinterest (moja tablica powoli pęka w szwach). Ciążowa bezsenność dodatkowo sprzyja tej aktywności.
Kiedy tak kolejny raz przewijałam kategorię "zabawki" na jednym z portali doszłam do pewnego wniosku: faszerujemy swoje dzieci interaktywną papką. Dzisiaj wszystko musi grać, świecić, mówić albo się ruszać i dziewięćdziesiąt procent ogłoszeń to właśnie tego typu rzeczy. Najpierw byłam trochę oburzona, ale szybki rachunek sumienia sprowadził mnie na ziemię.
Te wszystkie jeżdżące same autka, wyjące karetki, śpiewające misie, grające gitary i wydające dźwięki książeczki, które same się opowiadają. Wszystko to od samego początku otaczało moje dziecko, a ja teraz dziwię się, że ono woli oglądać bajki albo słuchać bzdurne piosenki niż układać klocki.

Wszystko to podciągnięte pod etykietę "edukacyjne" próbuje nam wmówić, że nauczy nasze dziecko mówić, czytać, pisać, rozpoznawać kolory czy części ciała. Jak wielką wartość ma nauka tego, że jak nacisnę guzik to będzie grała muzyka, a jak jeszcze raz to inna muzyka albo szczekał pies? Pewnie jakieś niezawodne badania amerykańskich naukowców powiedzą nam, że olbrzymią.
I tak rozmyślam nad tym ostatnio, sięgam pamięcią do swojego dzieciństwa i przypominam sobie te zabawy z przyjaciółką, w których brały udział lalki, misie, figurki, czy tazoosy z chipsów (pamiętacie?!) i jedyny hałas robiłyśmy my, nie zabawki. Sztampowo to zabrzmi, ale mam wrażenie, że kiedyś bawiło się po prostu lepiej. Teraz nie potrzeba kolegi, wystarczy robocik, miś albo lalka. W sumie życie łatwiejsze, bo i pokłócić się nie da, wyszarpnąć zabawki z rąk czy obrazić się na kogoś. Konfliktów nie trzeba rozwiązywać, a z ewentualnego bicia nie ma żadnych konsekwencji. 
Nie trzeba psa czy kota, wystarczy interaktywne zwierzątko, bo jak już zabawa się znudzi wystarczy wyjąć baterie. Ale nie zamerda to ogonem na przywitanie, ani nie wsunie się w nocy pod kołdrę żeby się wyspać w nogach. I nie ma mokrego języka, ciepłego futra, ani zapotrzebowania na przygody. Jak się zapomni nakarmić to nie zdechnie i nie szczeka jak dzwoni dzwonek. 
I tak się karmimy tą imitacją rzeczywistości, izolujemy od realnych spraw. Czy to dobrze? 

Spoglądam na swojego syna i wydaje mi się czasem, że bezmyślnie już włącza pewne przyciski, byle coś grało, buczało. Z drugiej strony zwykła kolejka drewniana z Ikei była największym hitem ostatnich dwóch miesięcy, a auta z "Cars", które "odpalają silnik" kiedy się nimi potrząśnie, nałogowo wyłącza, bo mu ten huk przeszkadza.
Pamiętam też ten okres, kiedy nie chciał czytać książek do snu, chciał żeby coś grało, migało, ruszało się bez przerwy jednocześnie go przy tym rozbudzając. Kilka tygodni nam zajęła walka o czytanie, albo chociaż oglądanie książek.
I tak myślę sobie o dodanych do tego wszystkiego błędach wychowawczych, do których liczenia brakłoby mi rąk i nóg nawet gdybym zebrała kończyny wszystkich członków rodziny. Ignorantką byłam, ot co. I chociaż to trochę smutne to wydaje mi się, że po ponad dwóch latach życia mego syna dopiero teraz dorastam do bycia rodzicem.

Zweryfikowałam całą tą interaktywność w swoim domu, przeanalizowałam zawartość szafek, pudeł na strychu i koszy z zabawkami. Wnioski wyciągnęłam, zmiany zaczynam wprowadzać, póki jeszcze mam czas i możliwość coś zmienić. Nie chcę dla moich dzieci śpiewających klocków, kręcących się kulek ani tablecików-laptopików edukacyjnych, tak namiętnie reklamowanych teraz przed Świętami. Nie wierzę, żeby kolorowanie na tym sprzęcie czy łączenie obrazków z twarzą przyklejoną niemalże do ekranu było bardziej rozwojowe niż wspólne granie w memory. Nie chcę, żeby moje dzieci były społecznie nieprzystosowane tylko dlatego, że więcej czasu spędziły w otoczeniu gadających zabawek niż realnych dzieciaków. 
Realności chcę, nie imitacji życia.

PS. Chciałam tu wrzucić jakieś zdjęcie naszych zabawek grających, świecących , albo Filipa zajętego czymś takim, ale nic nie znalazłam. Więc chyba nie jest z nami aż tak tragicznie ;)




Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze