Kadry codzienności 1/02

Nadal jestem w dwupaku. Na sam koniec ciąży dostałam w gratisie choróbsko. Nie wiem, czy gdzieś straciłam swoją czujność czy co, ale ro...


Nadal jestem w dwupaku. Na sam koniec ciąży dostałam w gratisie choróbsko. Nie wiem, czy gdzieś straciłam swoją czujność czy co, ale rozłożyło mnie na amen. Popijam od kilku dni antygrypinę, inhaluję się jak szalona i próbuję się nie rozpaść do reszty. Życzcie mi powodzenia ;) 


Wciąż jestem przygnieciona masą roboty, którą muszę skończyć przed godziną zero, a odnoszę wrażenie, że przestał pracować mi mózg i ledwo zipie. Swoją drogą - słyszeliście, że kobietom pod koniec ciąży ponoć kurczy się mózg (pisze o tym na przykład Siostra Ania, o tutaj)? To by wyjaśniało wszystko w moim życiu :P Mam wrażenie czasami, że zapominam o czynności, którą miałam wykonać za chwilę :P Na przykład odpalam projekt, przygotowuję wszystko i potem się gapię na to wszystko i nie wiem, co z tym zrobić ;] ech. 

W zeszłym tygodniu miałam kilka ważnych spotkań. W sumie odkąd razem z mężem jesteśmy pastorami kościoła w Dąbrowie Górniczej, nasz tydzień jest wypełniony po brzegi różnego rodzaju spotkaniami i aktywnościami. Po raz kolejny organizujemy dużą konferencję (wspominałam rok temu o tym, jak to wtedy wyglądało: o tutaj), a przy okazji zajmujemy się wszystkim tym, co dotychczas, więc jesteśmy urobieni po pachy :) Tydzień temu prowadziłam między innymi spotkanie dla kobiet i standardowo, mimo rozkładającej mnie choroby i ciężkiego brzucha, walczyłam w uwielbieniu w kościele. Ale to jest właśnie to, co kocham, więc okoliczności mnie w tym przypadku nie są w stanie powstrzymać :)


 Po intensywnym weekendzie próbuję się wdrożyć z powrotem w tryb: Filipko - w żłobku, ja - pracuję, ale jak wspomniałam wyżej, mój mózg nie do końca ogarnia rzeczywistości. Zwłaszcza, że w tym tygodniu młodzieńca odbieram ja, co w ogóle dezorganizuje mi życie (zdecydowanie wolę wstać rano, ogarniać siebie i jego, odprowadzać go do żłobka i potem już być w wirze wydarzeń) biorąc pod uwagę, że wracamy do domu przez jakąś godzinę lub półtorej, chociaż mamy do pokonania maksymalnie kilometr. No ale kocham gościa i nie mam serca odmówić mu skakania po stu kałużach, wytarcia pupą wszystkich mokrych zjeżdżalni i wspinania się na jakieś górki. 



A jak Wam minął tydzień?


Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze