Kryzys macierzyński. Blogerski. Rozwojowy.

Nie wiem, czy to normalne dla matki, czy też nie, ale mam kryzys. Za równy miesiąc stuknie mojemu młodzieńcowi półtora roku, a ja mam ochot...

Nie wiem, czy to normalne dla matki, czy też nie, ale mam kryzys. Za równy miesiąc stuknie mojemu młodzieńcowi półtora roku, a ja mam ochotę spakować walizki i wyjechać najdalej jak się da. Oczywiście myślę o tym tylko przez chwilę, albo dwie, bo potem kiedy już sobie wyobrażam, że nie byłoby koło mnie tego małego człowieka ogarnia mnie rozpacz jakbym już była w drodze do Honolulu. 


Moje dziecko jest z tych, które oczekuje dużo uwagi. Dużo to znaczy mniej więcej 100% mojego czasu, bez względu na to czy próbuję pracować, rozwijać się, zajmować czymkolwiek - Don Filipko chce to robić razem ze mną. Z resztą wszelkie zajęcia, zabawy i zabawki interesują go na max. 2 minuty. No i najlepiej żeby było dużo ruchu, bo w bezruchu to on nawet nie je, ciągle gdzieś musi iść. Efekt tego taki, że wszystkie moje zawodowe i pasjonackie rzeczy są zaniedbane. Zaniedbany blog, zaniedbane projekty, zaniedbane zlecenia. 
Czuję że się nie rozwijam, że stoję w miejscu jak kołek, a jedyne co się zmienia w moim życiu to pieluchy. 

Druga strona medalu to taka, że jestem prokrastynatorem totalnym. Wszystko, naprawdę WSZYSTKO odkładam na później i nijak nie potrafię z tym wygrać, kiedy Don F. zdecydowanie pomaga mi w pogłębianiu tej prokrastynacji nieszczęsnej. Rozleniwiłam się całkowicie, dopadł mnie syndrom scrollowania treści, otwierania tysiąca kart na przeglądarce i oglądania seriali. Najnormalniej w świecie nic mi się nie chce. I mimo że nie chcę zwalać winy na macierzyństwo to jednak wzięcie się za siebie i za ogarnianie wszystkiego z małym, płaczącym chłopcem domagającym się uwagi nie należy do najłatwiejszych, więc najwygodniej jest po prostu odpuścić. 
Czy to po prostu "taki klimat" bycia rodzicem, okres przejściowy, który powinnam przeczekać, czy po trupach (a dokładnie jednym - mojego dziecka) do celu?

W zeszłym miesiącu napisałam jeden (J E D E N ! ! !) post na blogu i pluję sobie w brodę z tego powodu. Mam ochotę siąść i płakać. Wiem, w którym kierunku chcę iść w blogowaniu, wiem co chcę zrobić i co osiągnąć swoimi działaniami. Mam plan! I nie mam czasu.
Albo inaczej - mam czas, którego pod żadnym względem nie umiem właściwie zagospodarować, żeby efektywnie wywiązywać się z wszystkich zobowiązań. 

W ogóle, w trakcie pisania tego postu otworzyłam około dziesięć dodatkowych kart w przeglądarce, poszukując informacji o czymś, co akurat teraz mi się przypomniało. Zamknęłam je i teraz mniej więcej co pół minuty kursor myszki wędruje w kierunku paska zakładek i muszę się powstrzymywać przed otwarciem po raz kolejny poczty, facebooka, youtuba czy spotify. 
To się jakoś nazywa? Straszny nawyk! 

 Chciałabym sobie wszystko jakoś krok po kroku ogarnąć. Ogarnąć swój dom, włożyć więcej zaangażowania w blog, ogarnąć swoje zaległe projekty, zaległości w relacjach i w zwykłych, prozaicznych rzeczach jak czytanie, czy sport. Zacząć realizować projekty, które mam w głowie, a których nie zaczynam, bo wiem jak to się skończy (tragicznie!). Chciałabym wyciskać z dnia więcej i jednocześnie być dobrą mamą, żeby moje dziecko nie cierpiało z powodu moich ambicji (wiecie, że jestem zdania, że dziecko nie da mi spełnienia). 
Tylko jak to wszystko osiągnąć?

Kochani Czytelnicy, jeśli macie jakieś pomysły albo rady - podzielcie się proszę nimi! Jeśli znacie jakieś genialne metody, artykuły, czy sami w jakiś konkretny sposób poprawiliście swoją organizację w życiu - piszcie! 

A ja idę zjeść banana, ponoć działa antydepresyjnie, więc dziś się przyda.

Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze