Zatruwanie ludzi mnie nie interesuje

Staroć straszny to zdjęcie ;) Żeby nie było - od dawna nie jestem już ruda :D Nie jest żadną nowinką, że na blogu nie pojawia się dużo ...

Staroć straszny to zdjęcie ;) Żeby nie było - od dawna nie jestem już ruda :D

Nie jest żadną nowinką, że na blogu nie pojawia się dużo tekstów. Choćbym nie wiem jak chciała i się starała, nie jest mi po drodze z dodawaniem większej ilości wpisów. Spora część odpada po prostu w przedbiegach, często na etapie planowania, inne na etapie pisania, a jeszcze inne podczas sprawdzania, czy logicznie i stylistycznie trzymają się kupy. Czasami po kilku godzinach, najczęściej nocnych poświęconych dla bloga, okazuje się, że post idzie do kosza.

Często to, co nagle wpada mi do głowy i początkowo jest według mnie "świetnym tematem na bloga" (bo przecież u innych niektóre tematy są takie lotne!) niekoniecznie zgadza się z całą moją filozofią tego miejsca i odkrywam to, niestety, najczęściej w połowie drogi do finiszu, albo tuż przed kliknięciem "publikuj".
Tak sobie wymyśliłam i zaplanowałam, że ten blog będzie wywoływał dobre emocje. Bez względu na poruszany temat, łatwy czy trudny, nie chcę krytykować, osądzać, czy ferować wyroków. Nie chcę pisać o tym, co mnie wkurza, czego nie lubię, albo czego jestem przeciwniczką - nie chcę wylewać tutaj żali. Nawet jeśli będę pisać o czymś nieprzyjemnym, smutnym czy problematycznym (jak było w przypadku mojego postu o strachu związanym z macierzyństwem) bardzo chcę unikać jakiegokolwiek jadu, o który przecież tak łatwo. Czasami chciałoby się na gorąco usiąść, wyrzygać te wszystkie negatywne emocje codzienności i puścić w eter - niech wszyscy źli, wkurzeni, niezadowoleni łączą się z nami w bólach... chyba tak właśnie powstają hejterzy. Ale ja tak sobie w życiu postanowiłam, że bez względu na okoliczności będę kierować swój wzrok na światło, nie tam gdzie pada cień albo mrok i tak samo chcę, żeby było tutaj. Po prostu.

Nie znaczy to, że na blogu mało się dzieje, bo mam beznadziejne życie (co to, to nie!). Po prostu kiedyś (dawno temu), blogowanie było moim lekarstwem na depresję - wlewałam w nie wszystkie swoje stłamszone emocje, których nie pokazywałam światu na co dzień.
Pisanie w ogóle (blogów, pamiętników, notesów) było zawsze moim sposobem terapii życiowej, sposobem na poukładanie ciemnych myśli i wyrzucenie złości. Stąd problem z prze-konwertowaniem sposobu pracy nad blogiem. Brak długotrwałych, depresyjnych stanów sprzyja temu, że więcej czasu spędzam z dala od komputera albo pracując nad jakimiś super-hiper-ważnymi rzeczami, a potem padam spać. Chcę być tu w stu procentach sobą i moszczę sobie tu miejsce. Po swojemu, w swoim tempie, więc proszę, bądźcie łaskawi! ;)


Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze