Kadry codzienności 4/01

Tydzień mi minął pod znakiem wizyt u lekarzy ze sobą i z Don Filipkiem. To chyba była moja główna aktywność - podróżowanie od przychodni do...

Tydzień mi minął pod znakiem wizyt u lekarzy ze sobą i z Don Filipkiem. To chyba była moja główna aktywność - podróżowanie od przychodni do przychodni przez 4 dni pod rząd. Końcówka ciąży to nienajlepszy okres na takie wojaże, wracałam z nich styrana jak po ciężkiej, fizycznej pracy, ale skoro trzeba.
Zmiana pediatry była chyba najlepszą decyzją, jaką podjęłam w tym miesiącu. Pani doktor w pięć dni wyciągnęła mojego małego chłopaka z zapalenia oskrzeli i byliśmy u niej na dwóch kontrolach. Dacie wiarę, że poprzednia lekarka miała gdzieś kontrolowanie procesu leczenia? Teraz co prawda muszę pokonywać parę dobrych kilometrów zamiast stu metrów, ale Baby no.2 też zostanie jej pacjentką. 



Przy okazji tych lekarskich podróży udało nam się z Don F. zaliczyć kilka placów zabaw, bo dziecię moje stęsknione za zabawą na świeżym powietrzu. A że w końcu dopisała zima (na chwilę, bo na chwilę, ale zawsze to coś!) to nawet na sanki udało się wyjść. Pierwszy raz! 
Gdyby nie moje wielorybie gabaryty to sama chętnie pozjeżdżałabym na jakimś "dupolocie" ;) Dobrze pamiętam jak jakieś dziesięć, może dwanaście lat temu codziennie zjeżdżałyśmy z osiedlowych górek razem z moją mamą i innymi znajomymi z Klubu pod Zdechłym Azorkiem (wiecie, taka osiedlowa ekipa posiadaczy psów wychodząca na spacery o jednej, stałej, wieczornej porze i spędzająca ten czas razem^^). Nie ważne ile kto miał lat, jeździli wszyscy, czasami tak do północy :)


W zeszłym tygodniu w ogóle była u nas najwspanialsza zimowa aura z możliwych. Sypało grubym, puchatym śniegiem, który potem skrzypiał pod nogami. W sobotę rano był duży mróz i świecące słońce. Idealna wersja zimy jak dla mnie. Z wielką chęcią pędziłam z samego rana, z czerwonymi policzkami od tego mrozu, do piekarni kupić świeży chleb. 
Kiedyś wydawało mi się, że nie lubię zimy. Zmarzluch ze mnie i pewnie dlatego tak myślałam, zwłaszcza że nie było mi po drodze z czapkami, szalikami czy ciepłymi kurtkami. Wiecie, taki urok nastoletniej głupoty :) A dzisiaj żałuję strasznie, że już nie ma takich mrozów jak z licealnych czasów, kiedy nawet rzęsy nam zamarzały w drodze do szkoły. Marzy mi się śnieg do kolan ostatnio, a tymczasem wróciły plusowe temperatury, zaczął padać deszcz i pozostały mi wspomnienia po śniegu i przemoczone buty ;)


Na moim prywatnym koncie facebookowym ktoś odkopał zdjęcie, które wrzuciłam po urodzeniu Filipa i pojawiły się komentarze, gratulacje, lajki i zrobiło się drobne zamieszanie. Niniejszym oświadczam, że my z Baby no.2 nadal w dwupaku i ja mam w planach być w dwupaku jeszcze przynajmniej do niedzieli ;) Potem niech się dzieje wola nieba :)



Mogą Ci się spodobać:

0 komentarze